niedziela, 30 października 2016

3. Bieg o Złotą Szyszkę - po górach biegamy dla przyjemności

Po ostatnim Półmaratonie Królewskim ogarnął mnie znowu szał startów. Mam ochotę na zawody. Duużo zawodów! Naszło mnie jednak na coś małego, bieg, którym mogłabym się nacieszyć, bez pośpiechu (jakkolwiek dziwnie to brzmi w połączeniu z bieganiem ;) ) i parcia na czas. To, że jestem lokalną patriotką wiedzą już chyba wszyscy... ;) A więc w sobotę postanowiłam stanąć na starcie 3. Biegu o Złotą Szyszkę. Małego górskiego biegu, organizowanego w Bystrej, w moim ukochanym Beskidzie Śląskim. 

Około 250 osób stanęło na starcie, nie było elektronicznego pomiaru czasu. Trasa była niezwykle malownicza, wiodła z Bystrej na Kozią Górę, Szyndzielnię i Klimczok, a potem zbiegała do Bystrej. Trasa miała ok. 14 km. Garmin policzył mi ok. 13,9 km.



Jako towarzysza zabrałam na zawody mamę, która też bardzo lubi takie imprezy i jak sama twierdzi, też chciałaby biegać :) 

Bystra to niewielka miejscowość. Jak tam przyjechałyśmy, to nie było nawet zbytnio widać, że będzie się tutaj odbywał jakiś bieg. Z ledwością udało mi się namierzyć jakiegoś lokalsa, żeby podpytać, gdzie jest OSP - czyli gdzie znajduje się biuro zawodów. Trochę błądzenia i jednak tam trafiłyśmy. W pakiecie był bardzo ładny numer startowy, parę ulotek i buff.

Prognozy na ten dzień były przeróżne... Na szczęście sprawdziła się ta najkorzystniejsza :)


Start był jednak w innym miejscu, po drugiej stronie rzeki, która nota bene rozdziela całą miejscowość na pół. Na starcie była tylko szarfa, za którą ustawili się biegacze. Pogoda jak zamówiona - może i wietrznie, ale pokazało się słońce.



Ci w krótkich spodenkach chyba pożałują na górze :)

Odliczanie - i ruszamy! :)

Nie ma zmiłuj - bieg zaczął się od podbiegu. Pierwszy cel znajdował się na wysokości  683 m - tyle bowiem ma Kozia Góra. Podbieg nie był jakiś koszmarny, więc trochę biegłam, trochę szłam. Trasa wiodła bukowym lasem - a więc po dywanie z liści :)



Kozia Góra pojawiła się dość szybko, a więc pierwszy odpoczynek. I zbieg :) Tam jednak pierwszy raz poczułam, że łapie mnie kolka, która strasznie boli z każdym krokiem w dół. Zamiast pędzić i wyprzedzać innych łapałam się boku, żeby pozbyć się skurczu. Niestety nie skutkowało ;)

I tak zbiegliśmy na Kozią Przełęcz. Zaczął się podbieg, a wraz z nim kolka jakby przeszła... Zamiast brzuchu zaczęły mnie za to palić łydki - dawno się nie biegało po górach ;) Ale widoki były tak piękne, że nawet jakoś o tym nie myślałam. Patrzyłam tylko na Magurę po drugiej stronie doliny i tak sobie myślałam, że jeszcze trochę tych metrów w górę jest ;) Garmin mnie w tym utwierdzał.

Kolejny, tym razem nieco mniejszy zbieg był na Przełęcz Kołowrót. I tam już żółtym szlakiem, wąską ścieżką w górę. Fajnie było odwiedzić miejsca, w których się tak dawno nie było :)

Podejście na Szyndzielnię trochę się dłużyło. Było wąsko, więc wszyscy zgodnie maszerowali pod górę. Nikt nie wyprzedzał :) Ja też nie miałam na to zbytnio siły.

W końcu pomiędzy drzewami pojawiło się schronisko na Szyndzielni. To oznaczało, że jesteśmy już na wysokości 1000 metrów... I że zaraz będzie trochę z górki ;)



Za Szyndzielnią znowu przeszliśmy do truchtu. Czułam jednak w nogach te prawie 700 metrów podbiegu, więc był to wolniutki trucht ;) W połowie drogi między Szyndzielnią a Klimczokiem stała para, która świetnie dopingowała - coś w stylu "no dalej dalej, ja tu robię zdjęcia więc biegusiem, bo maszerować nie wypada!" Na wszystkich działało :)


Na Szyndzielni miałam jeszcze nadzieję, że nie będziemy musieli wbiegać na Klimczok... Cóż, nadzieja matką głupich - na rozejściu szlaków wszyscy grzecznie biegli prosto ;) Podbieg na Klimczok jednak nawet aż tak nie bolał, ale za to jaka nagroda czekała na wszystkich na szczycie!


Jeden z biegaczy, też uwieczniając widoki, rzucił stwierdzenie, że zamiast biegać, to robimy zdjęcia ;) Ale to jest właśnie fajnie w biegach górskich - nie trzeba się tak spieszyć, przejmować trzymaniem tempa, nie szkoda chwili na to, żeby wyciągnąć telefon i zrobić zdjęcie. Tym bardziej, że było pięknie! Bo po górach biega się przede wszystkim dla przyjemności. A nie dla wyników ;)

Po stromym zbiegu z Klimczoka na przełęczy był punkt odżywczy. Kilka łyków przepysznego izotoniku dodało mi energii. Co mi się spodobało to to, że wszyscy biegacze po wypiciu napoju grzecznie chowali kubeczki do kieszeni. Super! :)

Ostatni podbieg do schroniska i dalej miało być już tylko w dół. To lubię ;)

Na początku było bardzo stromo. Mieszanka kamieni, liści i błota, ślisko i morko - w końcu cały październik pada ;) Puściłam się jednak pędem w dół. Po kilometrze zbiegu wróciła jednak ta pierońska kolka. Podnoszenie rąk nic nie dawało. Przy każdym stąpnięciu ukłucie w boku. Starałam się to ignorować, ale nie całkiem się dało.



A skoro nie dało się pędzić, to pogadałam sobie chwilkę z innymi biegaczami :)

Dalej jednak znowu zrobiło się wąsko, a więc pognałam w dół, na ile skurcz mi pozwalał ;) Momentami było naprawdę wąsko i ślisko. Trzeba było uważać. Bystra zbliżała się jednak bardzo szybko, a na końcu, po wybiegnięciu z lasu można było znowu przyspieszyć.

Na początku szlaku czekała na mnie moja mama, z którą kawałek biegłam, a potem, na oparach, już sama do mety. Szczęśliwa, ale zmęczona :)


Garmin pokazał mi 13,89 km w 1:50:23. Myślałam, że będę trochę szybciej, ale w praniu wyszło inaczej... ;) Trasa okazała się być bardziej wymagająca niż się spodziewałam, szczególnie te wąskie i śliskie zbiegi. Ale takie są górki i ich urok :)

I jeszcze zrzutka z endo:




Dostałam drewniany medal w kształcie profilu trasy, na którym jest chyba wszystko, co chciałoby się wiedzieć na temat biegu :)



Podsumowując, bardzo się cieszę, że udało mi się pobiec w tegorocznym Biegu o Złotą Szyszkę. Baterie naładowane, tego mi było trzeba :) Atmosfera na biegu była super, wręcz rodzinna. Trasa przepiękna. Bardzo się cieszę, że w mojej rodzinnej okolicy organizowane są takie fajne imprezy biegowe. Za rok z miłą chęcią tutaj wrócę :) Gdybym tylko miała okazję częściej trenować w górach... Ale kto wie, może już wkrótce ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz